Christmas Demo (Carampuc, 1989) Author: Jaroslaw Lojewski Year: 1989 1989 r. zakończył się drugą produkcją Carampuca pt. Christmas Demo. Charakterystyczną rzeczą jest przede wszystkim ponad 8 kilobajtów tekstów w scrollu! O tym demie Carampuc pisał później: "Z Christmas demo było o tyle śmiesznie, że ja nie znam się w ogóle na muzyce, a trzeba było jakąś kolędę napisać na Atari. Znalazłem więc jakiś program do robienia muzyki i przepisałem nuty z książki, czy ze śpiewnika i złożyłem to w całość." Dodatkowo zapraszamy na wywiad z Jarkiem Łojewskim, którego zgodził się udzielić dla naszych czytelników - dostepny jest już na stronie atari.area w dziale "Wywiady". jarosław łojewski (carampuc / asf) dely / Blowjobb Skąd się u Ciebie wzięło Atari? Zanim dostałem swoją maszynę miałem już wcześniej fioła w temacie komputerów. A zaczęło się to tak, że wracając kiedyś z jednego ze spotkań towarzyskich znajomy zaprosił mnie do siebie mówiąc „chodź do mnie pokażę Ci coś, co się nazywa komputer”. To był jeden z pierwszych Macintoshy. Tak mnie zafascynował, że do dziś nie pamiętam, jak wróciłem do domu. I od razu chciałem się dowiedzieć jak to działa. Zacząłem kupować Młodego Technika, w którym był prowadzony kurs programowania w BASIC. Okazało się również, że na moim osiedlu istniał Dom Społeczny, w którym właśnie miał się rozpoczynać płatny kurs komputerowy na komputerach Spectrum i Meritum. Niestety na pierwszy termin nie udało mi się dostać, dopiero na drugim były wolne miejsca. Kurs był na tyle skuteczny, że po pewnym czasie pomagałem w kolejnych zajęciach w Domu Społecznym, a w zamian mogłem korzystać ze znajdujących się tam komputerów. Później jeden z kolegów, z którymi chodziłem do podstawówki, w ósmej klasie, otrzymał Atari 800XL z jednym kartridżem. Wydaje mi się, że to było Space Invaders, w które graliśmy niemal non-stop po lekcjach. W międzyczasie napisałem w BASIC grę polegającą na sterowaniu czołgami, które mogły do siebie strzelać. Oczywiście po napisaniu gry komputer nie mógł być wyłączony, ponieważ nie mieliśmy na czym tej gry zapisać i Atari stało włączone przez tydzień. Następnie znajomy otrzymał magnetofon. Pojawiły się też wtedy u niego kasety, które były kopiowane na giełdach. Mieliśmy taki rytuał, że przychodząc ze szkoły, włączaliśmy ładowanie i graliśmy w szachy w oczekiwaniu na wgranie programu. Atari było wtedy dla mnie już znanym komputerem, więc udało mi się namówić rodziców na zakup właśnie tej maszyny. A jak zaczęło się programowanie i szersze publikowanie swoich produkcji? Miałem znajomego, który miał Commodore 64 i pisał swoje oprogramowanie wcześniej ode mnie, pokazywał mi swoje produkcje. Często też patrzyliśmy co się dzieje na giełdzie. Ludzie robili różne intra do gier i stwierdziłem, że fajnie by było stworzyć coś własnego, a nie tylko oglądać prace innych. Popularnym ówcześnie zajęciem było tworzenie nieśmiertelności do gier. Kupowało się grę na giełdzie, dorabiało się wieczne życie, a następnie gra z powrotem wracała na rynek już z intrem, w którym zamieszczaliśmy informacje o sobie, żeby został po nas ślad. Na osiedlu, na którym mieszkałem był sklep RTV, w którym sprzedawane były drobiazgi związane z komputerami, m.in. kasety z grami. Często odwiedzałem to miejsce i podczas jednej z rozmów sprzedający, wiedząc o tym, że programuję, spytał czy byłbym w stanie pomóc w zwiększeniu liczby żyć w grze Mouse Trap, ponieważ jego dzieci bardzo lubią tę grę, ale niestety jest w niej zbyt mało żyć. Zgodziłem się pod warunkiem, że otrzymam kopię tej gry i po dwóch nocach analizy kodu udało mi się dorobić nieśmiertelność. Pamiętam, że były to pierwsze zarobione przeze mnie w życiu pieniądze. Na dzisiejsze warunki mogłoby to być około 20 złotych. I potem zacząłeś pisać dema? Pierwsze było Sphinx Demo, a później Christmas Demo. Z Christmas demo było o tyle śmiesznie, że ja nie znam się w ogóle na muzyce, a trzeba było jakąś kolędę napisać na Atari. Znalazłem więc jakiś program do robienia muzyki i przepisałem nuty z książki, czy ze śpiewnika i złożyłem to w całość. Podczas tworzenia tego i wcześniejszego dema było dużo prób, które niekoniecznie przełożyły się na konkretne efekty. W jaki sposób Twoje dema „poszły w świat”? Dema rozpowszechniałem na lokalnej giełdzie. Istniały wtedy różne grupy ludzi, którzy wymieniali się programami, informacjami na różne tematy, np. jak zrobić konkretne rzeczy na komputerze. Jeździłem również na warszawską giełdę, na Grzybowską i jeśli coś ciekawego miałem, to tam zostawiałem. W scrollu do Sphinx Demo pisałeś też o planowanym wydaniu gazety dla użytkowników Atari i Commodore o nazwie Atak – pierwszy numer miał się ukazać w styczniu 1990 r. Czy udało się ją zrobić? To się w końcu nie udało. To chyba była szybka akcja w stylu – „a zróbmy, zobaczymy co ludzie powiedzą!”. Po Atari Stars Party, na którym pokazaliśmy demo naszej gry przygodowej o Wąchocku – Szalone Miasto – dzięki sugestiom Tomasza Pazdana i Mirka Liminowicza wzięliśmy się za poważniejsze produkcje i nie było czasu na inne projekty. Atari Stars Party – organizowałeś je, przyjechali wówczas do Gdańska jedni z najbardziej znanych atarowców, a wcześniej uczestniczyłeś w prawdopodobnie pierwszym większym copy party organizowanym przez Joker Team, na którym pojawili się również przedstawiciele Quartetu ze Szczecina – mowa o tym w scrollu do Sphinx demo. W Domu Harcerza w Gdańska organizowałem już wcześniej w niedzielę spotkania komputerowe, podczas których dzieliliśmy się doświadczenia, opowiadaliśmy co się aktualnie dzieje, wymienialiśmy się programami. Tych spotkań było kilka i zaczęły się w 1989 r. Natomiast z Atari Stars Party najbardziej zapamiętałem to, że strasznie spodobał mi się symulator F15 na Amidze, w którego grałem całą noc. Wszyscy uczestnicy już spali w hotelowych pokojach Domu Harcerza, a ja zostałem sam z przywiezionym przez kogoś komputerem i do rana grałem w ten symulator. W 1991 r. rozpocząłeś współpracę z Avalonem, gdzie pojawiłeś się na łamach Tajemnic Atari z kursem Turbo Basic XL i – niestety nieukończonym – kursem „Piszemy Demo”. Pisałem do kilku pierwszych numerów, to było w czasie kiedy zacząłem programować na Atari. Nie było wtedy e-maili, nie miałem telefonu w domu, więc napisałem po prostu papierowy list do Avalonu, że piszę programy i mógłbym również coś napisać do gazety. Później niestety urwał mi się kontakt z Avalonem, zaczęło mi po prostu brakować czasu, ponieważ rozpocząłem studia i to był również okres, kiedy rozpoczęły się prace nad Mieczami Valdgira. Co prawda ze strony programistycznej mniej brałem w tym udziału, ale jednak prace organizacyjne również trochę zajmowały. Pisałeś również artykuły o Atari w Dzienniku Bałtyckim. Wcześniej wymieniony sprzedawca gier kilka lat później przeniósł się do centrum miasta i otworzył salon komputerowy Artica, który miał już szerszy asortyment. Reklamował się w gazetach i przez to nawiązał relacje z prasą. W Dzienniku Bałtyckim ówcześnie poświęcano jedną stronę na nowinki techniczne i właśnie przez niego zostałem polecony, jako osoba, która może pisać artykuły o grach komputerowych. W ten sposób przez dłuższy czas publikowałem swoje teksty w DB, nie tylko o Atari, ale również np. o lokalnym, gdańskim wynalazku związanym z odbiorem sygnału satelitarnego oraz o… dywanach. Jak powstało ASF i pierwsze demo Air Star Force? Aleksandra Asta poznałem przez Mosquito, czyli kolegę od Commodore 64, o którym wspominałem wcześniej, mieszkał na tym samym osiedlu, co ja. Ciekawa jest geneza nazwy „Atari Star Force” – wzięła się ona z graffiti. Na pawilonach niedaleko miejsca, w którym mieszkałem (obok Domu Społecznego), ktoś napisał sprayem na ścianie Air Star Force . W pewnym momencie, znając już np. Magnusa, Joker i innych chciałem stworzyć własną grupę, którą nazwałem Atari Star Force – z napisu na ścianie. Logo, które umieszczaliśmy w naszych produkcjach narysowałem ja, a Alex je później pięknie podrasował, dodał kolory itp. Jeśli chodzi o ASF Demo, to nie było tak, że my spotykaliśmy się regularnie, tylko po prostu widzieliśmy się na giełdach i uznaliśmy, że fajnie by było zrobić coś razem – stworzyć grupę i wspólnie zrobić demo. Firmę ASF zakładałem na pierwszym roku studiów z Bartkiem Trokowiczem i Kubą Szankinem (którzy byli ówcześnie w klasie maturalnej). Wspólnikami mieli być poznany na giełdzie Henryk Cygert i Aleksander Ast, ale nie chcieli wtedy uczestniczyć w przedsięwzięciu typu działalność gospodarcza. Niemniej to były osoby, które najwięcej przyczyniły się do powstania naszego pierwszego produktu, czyli Mieczy Valdgira, w którym duży udział miał również Bartek. Piotra (Presleya) nie było wśród nas podczas zakładania firmy, ale szybko pojawił się jako jeden z twórców naszych programów. Później pojawił się Darek Bartoszewski i to oni wraz z Heńkiem i Piotrem mieli najwięcej udziału w wydawanych przez ASF produkcjach. Oprócz wymienionych często pojawiali się ludzie „z zewnątrz”, najczęściej z Gdańska, którzy przynosili swoje programy, które często wydawaliśmy jako ASF. Zdarzało się również tak, że część pracy w tych zewnętrznych produktach wykonywała “nasza” ekipa. Dlaczego nie zakończyliście prac nad Szalonym Miastem? Gra była przeciętnie zaawansowana – było stworzonych kilka obrazków i trochę tekstu, ale gry nie skończyliśmy ze względu na… Avalon. Stwierdzili oni, że taka gra jest zdecydowanie poniżej naszych możliwości, podgrzali nasze ambicje i faktycznie wzięliśmy się za coś bardziej zaawansowanego, czyli Miecze Valdgira. Później przyszły kolejne tytuły i nikt już nie chciał wracać do Szalonego Miasta. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że scenariusz do gry też nie był napisany do końca, powstały tylko koncepty, jak gra ma wyglądać. Z drugiej strony zmieścić w 64 kilobajtach wszystkie ekrany, to też nie była prosta sprawa. Planowaliście również, wraz z Bartkiem i Kubą wydać serię gier tekstowych opartych na filmach Juliusza Machulskiego - Seksmisja, Vanbank i Vabank II, a także komnatówki Kingsajz i Deja Vu. Grafiką miał się zająć Rys /Joker. Czy prace w ogóle się rozpoczęły? Plany były, ale nic z nich nie wyszło. Mieliśmy wtedy gorące głowy i szybkie pomysły. Które równie szybko się wypalały jak widzisz. A jaki był koniec ASF, jaki był powód Twojego odejścia? Przyszedł taki moment, ze względu na nieporozumienia w ASF zdecydowałem się odejść z firmy. Nieco wcześniej zaczęliśmy wydawać pierwsze rzeczy na Amigę – pierwszą grą było chyba Ciach-Bach, gra dla dzieci. Tu ciekawostka: dziecko na okładce, to chrześniak mojej żony. Zaczęły się pojawiać konwersje gier z Atari na Amigę. I co warto dodać, to również wcześniejsze gry na Atari powstawały tak naprawdę na Amidze, dzięki rozwiązaniom, które opracował Heniek Cygert. Po prostu wygodniej było tam pisać, pamięci nie zajmował edytor i asembler – zostawało więcej pamięci dla uruchamianego programu. Później kod wynikowy (a także grafika, która również była rysowana na Amidze) był przesyłany do Atari za pomocą wynalazku opracowanego też przez Heńka. Później sprzedałem swoje udziały pozostałym współpracownikom i w zasadzie już się interesowałem tym, co się działo w ASF. Czy interesujesz się tym, co się teraz dzieje na Atari? Kiedy byłem na Pixel Heaven, to widziałem co aktualnie jest tworzone na Atari i to są naprawdę bardzo fajne rzeczy. Na ostatnim PH widziałem nawet coś w rodzaju hackathonu, w którym brali udział ludzie piszący na Atari, oglądałem również kilka dem – tym razem już na YouTube. Miałbyś ochotę jeszcze pokazać się na scenie Atari? Historia zna takie spektakularne powroty po latach? Pytano się już wcześniej mnie, czy bym nie chciał jeszcze czegoś napisać na Atari. Co prawda nawet teraz, przed naszą rozmową skończyłem pisać kod, ale jest to już coś zupełnie innego, nie związanego z Atari. Szczerze mówiąc, ja nie pisałem dużo – stworzyłem jedną całą grę – IQ Master oraz „doróbki” do innych rzeczy – chociażby intro do Kultu. Głównie dlatego, że inni mieli więcej czasu, ponieważ prowadzenie firmy zajmowało jednak trochę, chociaż wewnątrz nadal czuję się programistą (ale nie pracuję w tym zawodzie) i lubię to robić. A może chciałbyś pojawić się na zlocie Atari? Wiele osób, które znasz pojawia się do dziś. Na przykład na gdańskim Silly Venture często można spotkać Jacka Grada, a także odwiedzał je Henryk Cygert. No to teraz bardzo się zdziwiłem. Dlaczego mnie do tej pory nie było? Albo odbywało się w takim momencie, kiedy mnie było w Gdańsku, albo – przyznaję się bez bicia – w jednym roku zapomniałem i przypomniałem sobie tydzień później. Miałbym na koniec jeszcze jedną prośbę o przekazanie czegoś od siebie dla czytelników atari.area. Jestem pod głębokim wrażeniem tego, jak wiele osób interesuje się tym, co działo się dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach, kiedy nie było Internetu i wymienialiśmy się programami na kasetach magnetofonowych. Z bardzo dużym zaskoczeniem przyjąłem to, jak bardzo dużo ludzi zna i wie, co się wtedy działo. Zna te rzeczy, które robiliśmy w różnych konfiguracjach ludzkich i zespołowych. Fajnie, że taki kawał polskiej historii technicznej, może nie tej dużej, ale takiej, która wychowała całe mnóstwo ludzi, którzy dziś zajmują się informatyką, mogliśmy wspólnie tworzyć. Mam nadzieję, że z tego co zobaczyliście, w tej historii, coś fajnego dla Was wynika.